Książka roku
Ukradłem książkę roku latem, z Airbnb. Na przeprosiny grzecznie pozostawiłem proszek do prania i jogurt. Nie zasługuje ta książka, uznałem po losowym fragmencie, żeby ją kartkowali turyści przy mikrofalówce; starczą im pozostałe. Teraz uważam tak jeszcze bardziej.
Saadat Hasan Manto to klasyk z gatunku tych większych. Kiedyś był zwyczaj dodawać, że „dwudziestego wieku”, ale wiek ów już dawno się skończył i nie ma powodu tak mówić. Są o Manto aż dwa filmy: pakistański z 2015, indyjski trzy lata młodszy. Jeżeli skłócone dwa państwa, strasząc się rakietami atomowymi, tak samo się do ciebie przyznają, to musisz być raczej kimś. Okropnie mnie nudzą fabuły o wielkich pisarzach, ale te dwie to bym naprawdę obejrzał.
Zagadkowy prowodyr otwiera kluczem drzwi domu i wpuszcza kilkudziesięciu rabusiów. Merytorycznie im podpowiada – „To radio ma jeszcze antenę, nie zapomnij jej zabrać”; „Ten stolik bardzo wygodnie się składa, o tak”; „Nie otwieraj tej butelki teraz, przecież jest twoja, weź ze sobą, wypijesz później” – i grabież uprzejmie się toczy. A potem wpada groźny pies i rzuca się na któregoś; zagadkowy prowodyr woła psa gwizdem do nogi. Kim jesteś? – pyta go zaatakowany. Właścicielem tego domu – słyszy w odpowiedzi – ale uważaj, nie upuść tego kryształu, bo się rozbije.
Streściłem, raczej tak sobie, losowo wybrany szkic. To jeden z wcześniejszych utworów, ze zbioru „Siyah Hashye”: większość ma kilka akapitów na krzyż i siłę uniwersalnej przypowieści. Manto na ogół zaniedbuje w nich informację, kto jest po której stronie konfliktu.
Późniejsze, dłuższe są jeszcze lepsze. Klarowna, klasyczna, wstrząsająca proza. Przed Podziałem Manto pracował dla filmu, wcześniej tłumaczył na urdu nowele rosyjskie i francuskie. Wchłonął wszystkie te wpływy, wykarmił i wychował na własne. W uwagach od tłumacza Khalid Hasan przywołuje „Armię konną” Izaaka Babla. Tak, to jest dokładnie ta liga.
Okaleczoną brutalnym gwałtem dziewczynę ojciec wita łzami szczęścia, bo odnalazła się żywa. Amant trzymany za mordę przez despotyczną kochankę tłumaczy się z nagłej impotencji: właśnie był zgwałcił młodą dziewczynę, która w trakcie okazała się trupem. Syn uratowanego przed laty podsądnego przynosi córce adwokata coroczny podarek od ojca swojego dla jej; na zewnątrz chłopcy z pochodniami honorowo czekają, aż skończy tę powinność, nim oni wypełnią swoją. I tak dalej, ale streszczanie tego nie ma sensu.
Gdyż nie o prosty hardkor tu chodzi. Manto rysuje paroma kreskami bardzo wyraźne postaci, jak mistrz z XIX wieku, ale jeszcze lepiej kontroluje kadr i montaż. Wzruszonego ojca żegnamy sekundę przed tym, jak dotrze do niego prawda. Prezent dla adwokata odbiorą jego dzieci, zamknięte na wszystkie zamki i kiełznające strach. Gwałciciela, który okazał się nekrofilem, obejrzymy jako strachliwego pantoflarza. Środkami – na które czemuś przyjęło się mówić, że są proste, tylko że prawie nikt ich nie umie użyć – Manto wrzuca nas w środek Podziału: mordów, gwałtów i okaleczeń, grabieży. Widzianych od dołu, spomiędzy cywilów albo żołnierzy z nagłego zaciągu. I głębiej, o wiele, niż tylko tożsamościowo.
To nie jest polityczna literatura w tym sensie, w jakim polityczność literatury rozumie dziś młody internetowy ciemnogród. Być może wtedy też nie była, skoro aż tyle procesów miał Manto za swoje utwory. Po równo w Indiach i w Pakistanie. Bo te dwa filmy biograficzne to mu nakręcono dopiero teraz, a zmarł w 1955.
Więc taka jest moja książka roku. Nawet dwa razy bym ją ukradł. Nie wiem, dlaczego tego klasyka nie mamy od dawna po polsku.
Saadat Hasan Manto Mottled Dawn. Fifty Sketches and Stories of Partition, przełożył z urdu na angielski Khalid Hasan, przedmowa Daniyal Mueenuddin. Penguin Press India, 2011.