Miłość jako sól
Markus J. Buehler, znany nam z Arachnodrone, tworzy też autorską muzykę. Jego Soundcloud jest pełen utworów i w pierwszej fazie pandemii dość często je szerowano. Najlepsza wydaje mi się Sonification of the Coronavirus Spike Protein. Buehler skomponował ją przy użyciu dwudziestostopniowej skali aminokwasowej, która brzmi jak rozstrojony gamelan.
Zrobiono tu rzecz podobną jak z pajęczyną w Arachnodrone: tam też chodziło o proporcje. Każdy aminokwas drga z własną częstotliwością: nic tu po naszych uszach, ale można to wszystko przesunąć w pasmo, które już usłyszymy. To teraz już inne częstotliwości, ale relacje pomiędzy aminokwasami pozostają bez zmian. W muzyce na to się mówi transpozycja.
Stąd skala aminokwasowa. Można ją sobie nawet pograć.
Twórczość Markusa Buehlera wyróżnia twardy, laboratoryjny kontekst oraz poważne konsekwencje. Naprawdę muzyka aż tak mu pomaga w badaniach? Ja wierzę: muzyka ma wiele z architektury i rzeczy, które brzmią dobrze, mają wewnętrzną logikę, nawet gdy czasem pokrętną. To wcale nie aż tak dziwne, że tworzenie nowych białek na ucho może iść lepiej niż próby i błędy. Bez przesady, usprawniono tu tylko drobny element trudnych badań.
Ale daleko już odpływamy od celów, jakie stawiano muzyce. Fakt ten przejawia pewne mistyczne piękno.
***
Czy to już koniec kultury wirtuoza? Mimo wszystko Michael J. i R. Kelly to jednak naprawdę byli wirtuozi. Skąd w ogóle ten kult wirtuoza i jego ponadludzki status? Z wielu powodów, jak wszystko, ale doceńmy tu Gutenberga.
To dzięki niemu salony burżuazyjne stać było na drukowane nuty: uproszczone gwoli domowych popisów transkrypcje symfonicznych przebojów, tria, pieśni z akompaniamentem, tańce. Wirtuoz fortepianowy - postać ta miała po Mozarcie przybierać coraz większy rozmach - robił w zasadzie to samo, co latorośle burżujów. Niektórzy z nich pisali nawet młodym damom etiudy. Bez powszechnego pojęcia o fortepianie czy skrzypcach nie byłoby figury wirtuoza w ogóle.
Więc kiedy ogół młodzieży zaczynał rzępolić w gitary, rynek szybko im znalazł Beatlesów. R. Kelly i Michael J., idole neoliberalni - śpiewali, tańczyli i pindrzyli się. Byli arcymistrzami tego, co potrafiła wtedy młodzież.
Adomas Palekas grał jazz na syntezatorze i robił muzykę do spektakli, aż został biologiem molekularnym; pracuje w wileńskim Instytucie Biochemii. Co rzadkie w tym nurcie muzycznym, Palekas jest performerem. Kapie z kapilarki do kolby i zmienia elektrochemię roztworu. Kolby są trzy albo cztery, stoją na podwyższeniach i w każdej roztwór jest inny. Syntezator reaguje na zmiany, ale nie tak od razu. Muzyka dzieje się w tempie medycznego zabiegu. Jak na zastrzyku w przychodni: bez pośpiechu, ale bez przestoju.
To nie jest ekstrawertyczny występ, ale i nie medytacja. Muzyka ma nieco medyczną nieuchronność: pielęgniarka nas ukłuje, po to tu przecież jesteśmy, ale we właściwym czasie. Nie słyszałem wcześniej koncertu o takiej dramaturgii. Palekas ma kitel jak Lester Bowie i zero scenicznej pretensji. Gdyby mu puścić na scenę dym, byłaby Akademia Pana Kleksa. Bez tego typu bajerów otrzymujemy rzecz czystą: niespotykane w muzyce napięcie, które udaje, że go nie ma.
Ten koncert nazywał się SALT i był kontemplacją jonów dysocjowanej soli. Żywe organizmy doskonale wychwytują te jony, a one są niezbędne do życia. Każdy nasz neuron wykorzystuje je również. Jony to w pewnym sensie nasze emocje i myśli, odruchy i motoryka. W kompozytorskim komentarzu Palekas zwracał uwagę na skomplikowany charakter interakcji człowieka i soli.
***
Słuchanie sonifikacji nie jest słuchaniem przyrody; to nie są nagrania lasu. Słuchamy udźwiękowionych danych. Dane pochodzą z przyrody lub generują je ludzie, czyli zwierzęta. Więc jest to nadal sonifikacja przyrody, co najwyżej dwupiętrowa. Być może takie jest sedno. Być może to mamy pojąć.
Jest w tym coś kryptoreligijnego, ale w tym dobrym rozumieniu. Transcendencja, pokora, kontemplacja; panteizm informacji, która jest wszechobecna i tworzy własne porządki; panekologizm człowieka w przyrodzie, który sam jest przyrodą. Współczesna polityczna muzyka chce wychowywać lub krzyczeć. Sonifikacje po prostu są. Mają ogólny temat, pajęczynę czy grzyba, ale ten temat jest trochę jak biblijna treść w oratorium: przyozdobiony w niezupełną przystępność.
Nie zrozumiałem załączonego libretta. Rozumiem, że udźwiękowiono tu płomień.
[ Fotografia: Andrej Vasilenko / Vitalij Červiakov ]